„Symulakryczne self” 

Tekst: Maja Stefaniec-Muchorowska


“Bądź sobą, wybierz Pepsi”- brzmiał popularny w latach dziewięćdziesiątych, slogan reklamowy. Słowa te wydobywają paradoks, wpisany w przekaz dzisiejszej kultury, gdzie w swobodę
  myślenia i odczuwania wdzierają się boudrillardowskie symulakry – twory kulturowe, którymi jesteśmy otoczeni, jak chyba nigdy dotąd. Symulakry – obrazy, fantazmaty, które przestały odnosić się do rzeczywistości i prawdy, ale  zamiast tego stały się nową, symulowaną rzeczywistością – mają, wg Baudrillarda, moc zagnieżdżania się w  naszych nieświadomościach.  Tworzone na potrzeby kapitalistycznego układu, zaczynają współtworzyć pseudo-swobodny świat, oparty na konstruowanych sztucznie potrzebach. (zob: Jean Baudrillard, Symulakry i symulacja, Warszawa 2005).

Freud w „Kulturze jako źródle cierpień” twierdził, że zagrożeniem dla swobody człowieka są sztywne zakazy kulturowe. Dzisiaj mamy do czynienia z pozornie subtelniejszym, ale wszechogarniającym głosem superego, operującym nakazami:bycia sobą,  swobody wyrażania się, ale w pewien pożądany, konsumpcyjny sposób, nakazem bycia “szczęśliwym”, a co za tym idzie – posiadania – rzeczy, piękna, zdrowia, rzeszy instagramowych przyjaciół, a dalej – nakazem indywidualności i zamieszkiwania wyjątkowego „ja”. Sztuczność tych kulturowych nakazów oddala nas od prawdziwego ja, a tym samym buduje symulakryczne self.

Bywa, że w gabinecie zaczynamy czuć się częścią  symulowanej rzeczywistości, nawet gdy do terapii przywodzi pacjenta autentyczna potrzeba poznania prawdy o sobie. Sesje terapeutyczne, które stają się elementem intelektualizowanych debat na spotkaniach towarzyskich,  „handel” psychoterapeutami (polecanie swojego terapeuty w każdym możliwym miejscu, rozmowy o terapii “„u fryzjera”), przyjemność zawłaszczania (“mówię otwarcie znajomym, że nie mogą przyjść do mojego terapeuty”) lub bycie częścią internetowego systemu oceniania naszej pracy, placówek, w których prowadzimy praktyki sprawiają, że terapia wydaje się być częścią odrębnej rzeczywistości, w której działają reguły gospodarki rynkowej. W efekcie, zamiast prowadzić do odkrycia autentycznego „ja”, terapia dryfuje w stronę przeobrażenia się w kolejną formę performance’u. Zamiast intymnego spotkania, mamy do czynienia z tłumem gapiów, a czasem i ławą sędziowską.

Bywa, że pacjenci nie przychodzą już tylko z autentyczną potrzebą przepracowania swoich problemów, ale często także z mniej lub bardziej świadomym oczekiwaniem „optymalizacji siebie”, zgodnie z wymogami neoliberalnej kultury – poprawienia produktywności, zwiększenia efektywności emocjonalnej, leuipszego radzenia sobie w świecie. To, na ile zdołamy rozpoznać i uporać się z symulakrycznością w nas, będzie zapewne wpływało na możliwości pracy nad chociaż częściowym uwolnieniem się od  tej kulturowej pułapki. I wyzwoleniem swobody opartej o najgłębszą z potrzeb ludzkich – potrzebę (lub popęd) prawdy